sobota, 21 grudnia 2013

Nad ranem


Pośród nocy rozległo się cichutkie sapnięcie; dziecko wydało niezrozumiały dźwięk i gwałtownie przekręciło się na drugi bok.
Matka wstała, podeszła do łóżeczka chłopca i położyła mu dłoń na czole. Wydawał się ucieplony ale nie miał gorączki. Kobieta przykryła dziecko i wróciła do łóżka.
Nie zdążyła zasnąć, gdy chłopczyk jęknął głośniej a potem się roześmiał.
Kobieta wpatrzyła się w okno; niewiele było widać, nie było gwiazd, jedynie chmury na czarnym niebie.
Chłopczyk znowu stękną i znowu się przekręcił; kopnął nóżką w ramę łóżeczka, powiedział coś i chrapnął.
Kobieta posadzła dziecko i przytrzymując je, podała mu do ust kubek wody. Chłopczyk wypił posłusznie dwa łyki a potem runął na poduszkę, nakywając się na głowę kołderką. Spod niej rozległ się chichot. Matka też się roześmiała i odkryła główkę dziecka. Chłopczyk uśmiechał się szeroko przez sen.
Potem kobieta zasnęła ale obudziła się nagle. W mieszkaniu było cicho, nadchodził świt.
Kobieta podeszła do łóżka synka; spał ale włosy miał mokre a piżamkę zupełnie przesiąkniętą od potu. Nie budząc dziecka, matka zdjęła chłopcu mokrą koszulkę i sięgnęła po suchą. Przytrzymywała plecy chłopczyka, gdy pod dłonią wyczuła zgrubenie; przejechała palcami wzdłuż niego; była to wązka, pionowa szczelina - jedna i druga, na drugiej łopatce. Kobieta stłumiła krzyk i przekręciła synka na brzuch.
Blade światło poranka wydobyło z mroku plecy chłopczyka, na których w miejscu łopatek, wykluły się dwa skrzydła, składające się z maleńkich, białych piór.

niedziela, 1 grudnia 2013

Paryż-Moskwa

Wszyscy budzimy się o świcie bo dragają nam mięśnie a adrenalina stawia do pionu, nie da się dłużej spać. Kilka mocnych wydechów, rozciąganie i przebieżka po śniegu. Jestem najsilniejszy ale nie jestem za dobry w liczeniu. Przed nami szmat drogi, kto wie ile jeszcze zostało kwadratów na trasie Paryż-Moskwa. Jestem Goliat, dumny syn filistyński, Dawid jest jeszcze gorszy w liczeniu ode mnie.

czwartek, 21 listopada 2013

Anetta z Arabii

Anetta siedzi nieruchomo. Patrzy tam, gdzie leży Cacuszko. Kątem oka łowi ruch po prawej stronie; a tak, to cesarz, stoi pochylony w dziwacznej pozycji i gmera coś pod złotą spódnicą. Anetta wzdycha, Cacuszko wymaga poświęceń.


poniedziałek, 11 listopada 2013

Wymyślacz


Zakurzoną wiejską drogą szedł sobie Wymyślacz. Pogwizdywał wesoło bo lekko mu było, kopał przed sobą starą puszkę i patrzył w niebo.
Plecak, pełen historii, dyndał rytmicznie dyndu-dyndu.
Wymyślacz stanął pod zdziczałą gruszą i spojrzał w dolinę, na wioskę. Był tu już kiedyś, a przynajmniej tak mu się wydawało; w każdym razie kojarzył to miejsce z niezłym zarobkiem.
Postanowił udać się wprost do karczmy i tam od razu zarobć dobrą historią na dobrą kolację. Gdy dotarł do wioski zmiarzch już zapadł a światła karczmy migotały ciepłym światłem bardzo zachęcająco.
            Wymyślacz wszedł i usiadł w kącie sali. Po chwili zaczepił sąsiada z ławy i poszeptał mu coś do ucha. Zaczepiony biesiadnik spojrzał na Wymyślacza, podniósł brwi i zadał jakieś pytanie. Po chwili do rozmawiających dołączyli się inni a po trzydziestu minutach w karczmie zamilkła muzyka a wszyscy biesiadujący zasłuchali się w opowiadaną historię.
Gdy Wymyślacz skończył jedni kleli, inni płakali, jeszcze inni dyskutowali zawzięcie, dwóch się pobiło a jednego brodacza kilku mężczyzn wyrzuciło przez drzwi karczmy w błoto, bo spoliczkował kobietę.
Potem karczmarz uprzątnął stół przed Wymyślaczem i postawił na nim dymiącą kolację i ogromny kufel piwa.
- Jutro, o tej samej porze - powiedział Wymyślacz karczmarzowi na odchodnym i poszedł szukać noclegu.
            Następnego dnia wieczorem Wymyślacz opowiedział kolejną historię i uzbierał za to sporo pieniędzy. Tak było przez trzy dni, aż Wymyślacz zapowiedział, że w niedzielę opowie najpiękniejszą historię świata.
            W sobotę, wieczorem, w pokoju, w gościńcu Wymyślacz sięgnął po plecak aby wyjąć z niego Najpiękniejszą Historię Świat, odkurzyć ją i przygotować na drugi dzień.
Niestety plecak był pusty.
Wymyślacz wpadł w panikę, przeszukał cały pokój, gospodę, podwórze i wszystkie miejsca, które mu przyszły do głowy. Histori nie było.
Jak opowiedzieć historię, której nie ma - rozpaczał Wymyślacz. Zfrustrowany i zły wyszedł na drogę przetrząsając przydrożne krzaki; doszedł tak do końca wsi aż pod samotny dom, na końcu. Tu stanął, zastanawiając się czy opuścić wieś, czy jednak wrócić i jeszcze raz przeszukać pokój.
Wtem usłyszał przyciszone głosy dobiegające z otwartego okna domu.
Wymyślacz stanął i zaczął podglądać i słuchć...
Potem zaczął płakać i śmiać się na przemian. Na koniec otarł łzy i zadowolony wrócił do gospody, mając w głowie plan na niedzielną opowieść.
            Na drugi dzień w karczmie zgromadziło się spore audytorium. Wymyślacz usiadł na stole, w środku tłumu i ropoczął opowieść o niewidomej kobiecie i jej chromym mężu, o cudownym dziecku i braciach sjamskich, o rodzinie, miłości i poświęceniu, o ludziach, których widział przez okno.
W miarę snucia opowieści tłum ludzi okazywał coraz większe niezadowolenie, aby po skończeniu historii wygwizdać Wymyślacza.
- to się nie mogło zdarzyć- krzyczeli niektórzy
- takich ludzi nie ma
- zmyśliłeś, jesteś oszustem
- precz
- precz, nie pokazuj się tu więcej
Wyrzucony z karczmy Wymyślacz nie tylko nie zarobił ale i nie dostał kolacji.
- nie, to nie - krzyknął w stronę zatrzaśniętych drzwi i pogroził im pięścią.
- jesteście ślepi - wrzasnął i rzucił grudką ziemi

I poszedł sobie a gdy dotarł do końca wsi, przystanął przed ostatnim domem i zajrzał w okno. Przy stole siedziała niewidoma kobieta, trzymająca w ramionach małe, lśniące niebieskim blaskiem dziecko, mężczyzna, który kroił chleb i dwóch chłopców zrośniętych barkami.
Wymyślacz zapukał do drzwi.

wtorek, 5 listopada 2013

The sacred bull

Konradek poczuł, że ogarnia go panika. Nie pomogły metody psychologiczne przyswajane pracowicie na kursach - wpatrywania się załzawionymi oczami w oczy człowieka...Konradek zrobił dwa kroki w tył, jeden w bok ale zobaczył, że nie ma dokąd uciec przed wzniesionym obuchem. Dlatego zrobił to, czego jak dobrze wiedział, nie powinien był robić; powiedział ludzkim głosem: "sam się walnij, bucu".

piątek, 1 listopada 2013

Ja poproszę drewniany płotek, wesoły ogródek. Niech będzie jarzębina i kiczowate bratki. Proszę przyjść z kanapkami i winem; zagrajcie co chcecie i śmiejcie się, bo nie chcę, żeby było mi smutno.